Strona:Cyd.djvu/086

Ta strona została uwierzytelniona.

Ni zdala dostrzedz jej, ni zblizka.
Chyba już dla mnie świat zamkniony,
choć życie we mnie płonie jasno;
gwiazdy radości mojej gasną,
żywot jak sen prześniony.
Jako te mary snu złowrogie,
widzę postacie sobie drogie:
cień ojca z krwi okrutną raną.
Widzę Rodryga...

ELWIRA.
Ach Szimeno!

Szimeno, strzeż się, byś tej chwili
przez los nie była ukaraną.
Rycerze twoi się złożyli.
Szpada o szpadę iskry trąca.
Zaloty się roztrzygną krwawo.
A ty obłędna, krwi pragnąca,
strzeż się, Szimeno, wyzwać losu;
by bóstwo cię niewysłuchało,
darząc, prędkiego darem ciosu.

SZIMENA.
Elwiro! — Boże! już się stało...! — —

SCENA 5.
DON SANSZO, SZIMENA, ELWIRA.

DON SANSZO
(przyklęka)
Obowiązany, u stóp twoich miecz ten składa.