Strona:Cyklista na wycieczkach. Lwów-Gdańsk.pdf/29

Ta strona została uwierzytelniona.

tak bez końca, gdyby nie ohydny bruk, który nie pozwala jechać na rowerze i prawdziwie konstantynopolitańska mnogość psów, które spokoju nie dają.
Obok kościoła wjeżdżamy w aleję i stajemy w hotelu tuż obok dworca kolejowego, gdzie znaleźliśmy spoczynek i nocleg, nie tak co prawda porządny, czysty i tani jak w Prusach niemniej, jednak bardzo nam pożądany.
W poniedziałek, dnia 10 sierpnia, zaraz rano udaliśmy się na zwiedzenie miasta i klasztoru. Miasto brudne, źle brukowane, cuchnące, przeważnie żydowskie, ładną natomiast jest aleja, ciągnąca się przez całą jego długość, aż do samego klasztoru. Cóż powiedzieć o klasztorze, co o cudownym obrazie Boga Rodzicy? Poprostu nie czuję się na siłach, powiem tylko: wszystko co się tam widzi, czyni wielkie a niezrównane, jedyne w swoim rodzaju wrażenie. Zobaczywszy, co było do widzenia, nie pomijając nawet panoramy „Ukrzyżowanie Chrystusa“, w południe wyjechaliśmy z Częstochowy koleją przez Granicę do Szczakowy, zkąd już ja sam jeden na rowerze przez Trzebinię, Krzeszowice, i Zabierzów późną nocą dojechałem do Krakowa.