Strona:Cyklista na wycieczkach. Lwów-Gdańsk.pdf/30

Ta strona została uwierzytelniona.

Ta ostatnia przestrzeń nasuwa mi pewne refleksje, które dla uradowania panów, „przyjaciół ludu“ tu spiszę. Wiadomo, że lud, tam mieszkający, od dawna nie odrabiał pańszczyzny, że ten lud był najbardziej uobywatelony. Najeździłem się dość po całej tej części naszej ojczyzny, lecz podobnie złośliwego ludu nie widziałem dotąd. Co chwila spotykałem fury, które mnie wpychały do rowu i słyszałem przemowy tej treści:
― Psia krew, ciarach, pon ― jedzie na kółecku, a cłek musi harować w polu.
― A ustąpże się ciarachu z drogi, bo cię batem zdzielę.
Nic to jednak wobec następującego epizodu:
Widzę, że gdy się zbliżam do nich, kilku chłopaków zaczyna zbierać kamyki na drodze.
― A czy to na mnie zbierasz te kamyki, mój chłopcze? ― zapytuję przyszłego członka stronnictwa ludowego.
― Nie panie ― odpowiada mi słodko ― my ino tak do celu rzucamy ― a gdy, nie zatrzymując się, jechałem dalej, czuję grad kamieni, spadających obok i następujące dosłownie powtórzone słowa: