— Nic nie poradzisz, mateczko, trzeba pozwolić Jankowi się ożenić. Niech poszuka dziewczyny z dobrym posagiem: spłacimy choć trochę długów. Ani nosa nigdzie pokazać; mianowicie w karczmie, jak obstąpią, jeden chce procentów, drugi siana, nasion, a inny przyczepi się, jak smoła, wypytuje: »kiedy oddasz?«, zdaje się, że o niczem więcej nie wie
— A bo poco się włóczysz po karczmach? — przycięła żona.
— Gdybyś nie wiem jak nie chciał pójść, kiedy obstąpią w mieście, to musisz prosić na półkwaterek. Dobrzeby jeszcze było, gdyby kończyło się na tym jednym; ale to do tego, to do owego, i nie spotrzeżesz się, jak kilka już butelek próżnych stoi. A jak się upiją — prawdziwe dyabły. Gdyby mogli, rozszarpaliby mnie za te przeklęte długi. Oddam synowi gospodarstwo, niech pracuje, niech płaci, a ja o niczem wiedzieć nie chcę.