— A jakże, a jakże! tego jeszcze brakowało! Oddaj wszystko, a syn będzie potem nas za nos wodził. Ja nie dam, nie ustąpię, póki żyję! — wołała żona, coraz bardziej się unosząc — nie oddam łyżki, nie chcę mieć pani w domu, nie będę wyglądała kęsa z ręki synowej, tego nie będzie, nie chcę!
— No, no, no! Czego skrzypisz, jak żydowska bryka! Gospodaruj, gospodaruj! nie ustępuj, a jak dłużnicy wytaksują za długi, dopiero wiele będziesz miała. Czy synowa ci kark skręci? Nie rozpuszczaj języka, a wszystko dobrze będzie.
— Mego języka wystarczy i dla synowej — odparła żona — ale tobie się urwie, nie będziesz miał za co pić. Kto zrobił te długi? Prawie całą gospodarkę spuściłeś na płukanie gardła. Czy nie mógłbyś jeszcze istnieć, gdybyś gospodarstwa pilnował? Mowsza zbogacił się, aleś ty się opuścił; na dobitkę synową chcesz posadzić sobie na karku. Poczekaj, spróbujesz ty jej!...
— Zamilcz! — krzyknął mąż — bo dam po gębie! Jak mówię, tak będzie: Janek ożeni się, dostaniemy pieniędzy i będziemy mogli żyć bez troski.
— Jeżeli tak, to się zgodzę — rzekła matka. — Ja będę gospodarzyła, a synowa niech
Strona:Czerwony kogut.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
— 98 —