sobie na uboczu będzie, niech sobie chleba sama przyniesie.
— Każę Jankowi poprosić Mateusza na swata i niech idzie do Katarzyny Dzieżasówny; chociaż nie bardzo wyraźna dziewczyna, ale pieniądze, jak w kieszeni. Stary daje czterysta i wyprawę niemałą, a moja gospodarka chociaż zapuszczona, ale ziemia dobra. Dzieżas nie będzie upierał się, a Janek czy nie dziarski chłop?... I z postawy, i z wystawy, spodoba się dziewczynie.
— A jakże, a jakże! Wybrał tę czarnuszkę, wielkonosą, łasicę, leżyboka! — zaczęła wołać żona — rozbałamucona, wystrojona, szursząca, będzie mi tu chodziła w kartunach, w krochmalu, nadęta, jak pęcherz. Nie dość, że do kościoła stroi się, ale i w domu jak jaka panna. Siano idzie grabić — staniczek biały, chusteczka, fartuszek, wszystko wyprasowane, jak na lalce. Alboż z niej będzie gospodyni? Cały pożytek z niej, że z grabiami czasem w pole wyjdzie, a w domu, powiadają, żadnej z niej wyręki, tylko zamiata, myje, to siądzie do tkackiego warsztatu, to do robótki jakiej się weźmie, same drobnostki, a cięższej pracy unika. Niech ją! takiej amatorki łatwych robót ja nie chcę. Tu nie potrzeba cackania się, ale takiej robotnicy, jak ja sama!
Strona:Czerwony kogut.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —