— Ależ, matko! co ty wygadujesz? Któż tam inny pracuje? Przecież Dzieżas drugiej dziewczyny nie wynajmuje, Katarzyna robi sama jedna; ojciec taki mruk, sknera, pędzi do roboty.
— Co ty mi tam prawisz, jak gdybym ja nic nie wiedziała; babska robota robocie nie równa. Zobacz, jak u nich w domu wymieciono, wykurzono: zarówno w chacie, jak i na podwórku, nigdzie śmieci nie zobaczysz, łóżka zasłane, bieluteńkie. Katarzyna na to tylko czas traci. Na miejscu matki pozwoliłabym ja jej cackać się! Sprałabym, toby się do roboty wzięła. Ojciec tego nie widzi, tylko pieniądze zbiera; obłoży setkami tę swoją czarnuszkę, wyda za kogokolwiek, oszuka porządnego chłopca.
— Żadnego oszukaństwa tu nie będzie — rzekł ojciec — kiedy pieniądze daje, to niema poco na dziewczynę patrzeć, z czoła masła nie nasmarujesz. Niech tylko setki położy, więcej nic nie potrzeba.
— A ty, ty nie mógłbyś mieć tych setek i bez synowej? Przecie twoje gospodarstwo lepsze od Dzieżasowej, a goły jesteś, jak pies, przez to przeklęte paskudztwo.
— Czy ja z twojej kieszeni piję? — zawołał mąż. — Co tobie do tego? ja nie za twoje piję! Moja ziemia, moje gospodarstwo, moje
Strona:Czerwony kogut.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.
— 100 —