bez obiadu; przez tę swoją ospałość jeszcze wygłodniejesz.
— Tak, tak, a jakże! dziw się, nie mogłaś to obudzić?
— Kto ciebie może obudzić? Czy ja nie wołałam? Ale chrapie, jak prosię. Śpioch, niedołęga! Aż mu oczy podpuchły. Wykierujesz się na leniucha z tem twojem spaniem; czy to wypada takiemu młodemu? Poszedłbyś lepiej do kościoła, albo po nabożeństwie gdzie na jagody, jak ludzka młodzież. Inni śpiewają, bawią się, a ty kwaśniejesz, jak kisiel.
— Nie słyszałem ja twego kazania! — odparł synalek.
— Dobrze chłopiec mówi — śmiał się ojciec — daj obiad prędzej.
Janek zbliżył się do stołu, wziął bochen chleba z ławy w rogu, odkroił kilka niepomiernie grubych kawałów. Matka przyniosła zsiadłego mleka miskę, jak jezioro, wsypała całą garść grubej soli. Syn rozglądał się za łyżką. Poszukał w stole, na policy nad oknem, na ziemi, a gdy ujrzał ją pod ławą, podniósł, brud zgarnął palcami i wsunął w miskę. Odgryzał chleb wielkimi kęsami i tak zajadał mleko, aż mu się wielkie uszy ruszały. Ojciec, paląc fajkę, odezwał się:
— Janku! ożeń się ty, do licha. Poszukaj so-
Strona:Czerwony kogut.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.
— 103 —