bie bogatej dziewczyny, może zapłacisz długi. Ani się opędzić od tych dyabłów wierzycieli. Spokoju nie dają.
— A jakże! Ojciec długów narobił, a ja muszę płacić. A jeszcze pokaż, u której dziewczyny te pieniądze są.
— Weź się tylko zgrabnie, a ja tobie powiem, gdzie dostaniesz. Zwróć się do córki Dzieżasa, a zobaczysz, ile setek tobie położą.
— Możesz sam brać Katarzynę. Taka czarna i oczy, jak jabłka, a przytem jeszcze i stara, o wiele ode mnie starsza.
— Widzisz, czy nie mam racyi? Mówiłam, że Katarzyna nie dla Janka. Istna Cyganka czy Żydówka, licho wie co. Zestarzała się, a za mąż nie wyszła, to już wiadomo, że nic dobrego. Nie bierz, takiej nie potrzeba! Czy porządniejszych dziewcząt niema już?
— Janek! ty nie słuchaj matki: ona, jak zwykle, głupstwa wygaduje! słuchaj tylko mnie. Jak ja każę, tak musisz robić, a jeżeli nie — wypędzę oboje z matką; ziemię oddam w arendę, długi spłacę, a wy możecie iść, dokąd wam się podoba.
— Tak, tak, a jakże! Sam możesz iść, dokąd chcesz, a ja ziemi nie wyrzeknę się...
Matka przekrzyczała syna:
— Ma się rozumieć, ty pieniądze za arendę
Strona:Czerwony kogut.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.
— 104 —