Katarzyna płakała, wylewając potoki łez; matka uspokajała ją delikatnie, a ojciec karcił surowo: jeżeli będzie się sprzeciwiała i nie usłucha, to wypędzi ją z domu i nic nie da.
Gdy Dzieżas przybył do Wingisów na oględziny, znalazł wszystko walące się i zrujnowane, ale zgodził się i jeszcze posagu dołożył więcej, niż był swatowi obiecał.
— Ziemia dobra, łąki — strzyż jak barana, ogrody dobre, tylko te budynki... Ale to drobnostka: gdy się wszyscy weźmiemy, prędko nowe będą. Ustępstwo nie wielkie, posagu nikomu nie trzeba wypłacać, nikt bez potrzeby krowy nie wyprowadzi, Katarzynę posadzę, jak kurę na jajach.
Znajomi — jedni ganili Katarzynę, inni Jana, albo rodziców straszyli, a jeszcze inni tylko ramionami ruszali.
W trzy tygodnie po zapowiedziach miał się odbyć ślub. Katarzyna przez ten czas zalewała się łzami. Janek bardzo jej się nie podobał. Matka, chociaż jej żałowała, nie śmiała jednak sprzeciwiać się mężowi, a ojciec nic słyszeć nie chciał. Mówił tylko o Jankowej ziemi, o dobrem gospodarstwie, wmawiał, że dobrze będzie się miała, zbogaci się, podniesie gospodarstwo, do czego i on się przyczyni, a do męża to się przyzwyczai. Nie darmo ludzie mówią: śpiocha
Strona:Czerwony kogut.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.
— 106 —