Strona:Czerwony kogut.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.
—   108   —

i zapraszała do jedzenia i picia, a patrząc na nich, radowała się i dziwiła:
— Któż mógł się spodziewać, że Katarzynka moją synową będzie! Jak mego Janka do chrztu wieźli, to ona jemu wrota otworzyła, już podlotkiem była. Cóż robić, widocznie taka wola Boska. Dziękuję, obdarzyłaś nas szczodrze. Płócienko takie cienkie. To dobrego tkacza robota. Ja się znam na tem.
Katarzyna przełknęła pierwszy poczęstunek, jak pieprz, przez nową matkę przyrządzony.
Ojciec pijany, z sinym nosem dreptał po izbie, wydając rozkazy, często zaciskał pięście i bełkotał gardlanym głosem: »Jak ja każę, tak ma być!« — potem zapalił fajkę, usiadł z drugiej strony przy synowej. Przysunął się blizko i bełkotał:
— Moja ziemia złota, gospodarstwo wszystkiego pełne; jak nerka w tłuszczu będziesz się tarzała, głodu nie zaznasz, tylko słuchaj mnie. Nie wielkie twoje pieniądze, szczupły posążek! Janek byłby więcej dostał gdzieindziej, bo to chłop z postawy i z wystawy, jak w mleku kąpany. Jak go tobie ganili! — nic nie pomogło, widocznie już taka szczęśliwa twoja dola. Na złość wszystkim wypijmy wódki! — nalał sobie kieliszek — na zdrowie!
Swąd z fajki, smród wódki dusiły Kata-