Strona:Czerwony kogut.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.
—   112   —

sen głośniej zachrapali, gęsi lękliwie syczały. Na podłodze, jak na podwórzu, błoto, a w przedsionku — ani przejść.
Gdy Katarzyna ujrzała taki porządek, zimno jej się zrobiło. Jednak rąk nie opuściła; powypędzała bydło, jako tako drzwi wstawiła, zasłoniła szmatami powybijane okna, żeby wiatr tak nie dął, pozbierała naczynie, postawiła w rogu, złapała miotłę, łopatę i zaczęła czyścić podłogę, omiatać pajęczyny. Zbudziła się matka, podniosła głowę i zaczęła rozglądać się:
— No, szczęść Boże! mamy nową gospodynię. Zamiatać? — tu tego nie potrzeba. Jeśli nie będziesz w błocie chodziła, chleba nie będziesz miała. Wreszcie, czy to wypada dziś, przed podniesieniem, wstawać? Widocznie nie masz obrusów dla muzykantów. Męża zostawiłaś samego i wzięłaś się do porządków; kto cię o to prosił?
Na takie pozdrowienie matki, Katarzyna smutnie uśmiechnęła się i rzekła łagodnie:
— Daruj, mamusiu, moje takie zawczesne wstanie, ale ja niewinna, zmarzłam bardzo, nie mogłam wyleżeć, poszłam szukać ciepła i męża, bo nie wiem, gdzie się podział, a tu widzę, że i w izbie jego niema. Ciepła też nie znalazłam, drzwi były wystawione,