Strona:Czerwony kogut.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.
—   115   —

i zapraszała rodziców i gości. Ojciec, na widok wódki, nie dał się długo prosić. Matka wzdragała się zrazu, jak koza, ale po paru kieliszkach rozgadała się i opowiadała każdemu z osobna jedno i to samo: jak synowa wczoraj cichaczem poszła spać, zamknęła się i nie wpuściła nikogo. Janek, biedaczysko, kołatał, pukał do drzwi, ale nie mógł się doprosić. Z tej rozpaczy jeszcze i teraz śpi. Baby śmiały się, drwiły; inne tylko uśmiechały się, inne głowami kiwały, ale żadna ani jednem słowem nie ujęła się za Katarzyną.
Przy zakąsce i na tańcach czas szybko biegł. Niespodzianie przyjechali jeszcze goście ze strony panny młodej: bracia, krewniacy i swatka z mężem. Ucieszyła się Katarzyna z przybycia krewniaków. Zapraszała, częstowała, czem tylko mogła. Ojciec, porządnie już podchmielony, krzyczał, rzucał się, chwaląc swoją ziemię — złote jabłko, swego syna — chłopa z postawy i z wystawy, żałował, że gołą synową dostał, niewartą jego syna. Mąż swatki, również cięty — chwalił na przekor Katarzynę, a wydrwiwał do cna jego izby, po których psy łażą, dachy niebem kryte, pałac bez okien i drzwi. Zrazu żartem, potem seryo pokłócili się, zaczęli pokazywać sobie figi, o mało że się nie pobili. Ojciec wołał, pięścią w stół waląc: