Strona:Czerwony kogut.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.
—   116   —

— Mój dwór, moje dobro — a dla nieproszonych gości niema poczęstunku! Komu nie podoba się — fora ze dwora! Jak ja każę, tak być ma!
Ta kłótnia popsuła wszystkim humory, każdy jeno myślał, jakby tu wymknąć się do domu. Goście ze strony panny młodej wyjechali, również i sąsiedzi jeden po drugim. Matka udała pijaną i położyła się do łóżka, jak gdyby nic nie słyszała. Katarzyna trzęsła się z przestrachu w kącie. Zacietrzewiony ojciec nawet się nie spostrzegł, że tylko garstka gości pozostała. Zaczął czepiać się wszystkich: muzykantów, synowej, matki, obiecując wszystkim skórę sprać. Na ich szczęście obudził się Jan, usłyszał krzyki ojca i, roztwierając drzwi, zawołał:
— Tak, tak, a jakże! tego tylko brakowało! Popisuj się tu swoimi wrzaskami! Skoroś się upił, to idź spać, a kłótni nie wszczynaj!
— Oj-je! ciebie nic innego nie obchodzi, tylko leżenie i gnicie po całych dniach i nocach! — powolniej już upierał się ojciec — ciebie nic nie obchodzi, póki ja jestem: wyspałeś się, spasłeś i zachciało ci się żenić. Jeszcze taką goliznę wprowadziłeś mi do domu. Ale nie łudź się, nie spuszczę się na was: jak