ja każę, tak ma być! — i znów stuknął mocno nogą w błoto.
— Kto tu ciebie się boi? Czy to ja chciałem się żenić? Przemocą narzuciłeś mi żonę, bo pieniędzy ci na gwałt potrzeba było, nie mogłeś sobie dać rady z długami. Dobrze tobie teraz tutaj krzyczeć, kiedy już przeze mnie pozbyłeś się Żydów i dłużników.
— Czy to mnie pieniądze potrzebne były? Przecie ty sam dla siebie ziemię wykupiłeś! To też, synku, ucz się teraz żyć! wstępuj w moje ślady, jeżeli chcesz dobrze żyć: trzymaj babę krótko, nie dawaj się za nos wodzić.
Brat Katarzyny, który jeszcze był pozostał, zawołał:
— Do widzenia, ojcze! dziękuję, że się dowiedziałem, jaką to była Janowa żeniaczka! A ty, szwagrze, obchodź się z żoną jak się należy, bo za jej szczęście ty będziesz odpowiadał: wszak wziąłeś czterysta rubli i wyprawę! — To mówiąc, pogroził im pod samym nosem sarnią nogą od bizuna.
Jaki początek, taki koniec. Jakie wesele, takie było i szczęście Katarzyny. Rodzicom w niczem nie mogła dogodzić. Co tylko robiła, wszystko ganiono: chodziła czy siedziała, mówiła czy milczała, śmiała się czy płakała, pracowała czy leżała — wszystko było źle.
Strona:Czerwony kogut.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.
— 117 —