Strona:Czerwony kogut.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.
—   118   —

Ojciec inaczej jej nie nazywał jak golizną, bo jego Jan nie takiej wart. Matka kłamliwie oskarżała ją przed mężczyznami i, aby odwrócić od siebie mężowskie połajanki, winę zwalała na synową.
Miało się już ku wiośnie; po wczorajszym deszczu niebo rozjaśniło się. Słońce już grzało i odradzało ziemię, wyswobodzoną z więzienia zimowego; skowana przez mróz, śniegiem przykryta, pozbawiona słońca, pozostawała długi czas w letargu. Dziś wesoło zbudzona przez słońce, rozgrzana jego promieniami, nawet paruje ostatnim przymrozkiem z wnętrza. Wiatr, rozgrzany promieniami słonecznymi, pośpiesznie suszył błotnistą jej powierzchnię. Gdzieniegdzie, tuląc się u płotu, bieleje jeszcze śnieg, ale cofa się przed słońcem, toruje sobie krzywe ścieżki, przemienia się w parowie w rzeczułkę, pieniąc się z pośpiechu. Las zaszumiał i poszarzał pączkami. Ptaszęta, każde innym głosem, śpiewają swe pieśnie, chwalą zorzę wiośnianą. Tokowanie cietrzewi, pieśń skowronka, żab rechotanie napełniają powietrze, tworzą razem dziwny szum, miły sercu, przyjemny dla ucha. Dowódca wielkiego stada, rosły gąsior, z pokrzykiem wraca z południa; zna dobrze drogę, prowadzi spore stado, rozdzielone na dwie części, leci wprost na północ. Białe łabędzie