Strona:Czerwony kogut.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.
—   121   —

jak u nas; Pan Bóg daje, my sami odpychamy chleb od siebie. Ja wam powiadam, jeżeli nie będziecie świń doglądali, pamiętajcie i nie gniewajcie się, jeżeli która z pola nie wróci; zamknę w chlewie i nie oddam bez rubla, bo widzę, że z wami po dobremu nic nie wskórasz, jak z jakiem lichem. Gdy spojrzysz na żyto, to »Jezus Marya« trzeba krzyczeć, ile to szkody narobiono!
— Dziękuję, dziękuję, wujku! choć jeden powie im słowa prawdy! Prawda, wielkie nasze niedbalstwo, tak nie dopilnować świń.
— Szkoda, że nie mam psów: niejedną świnię dyabliby porwali.
Drugi zaś, którego też świnia była wśród wypędzonych ze szkody, rzecze:
— Twoją też świnię widziałem wczoraj w życie.
— Patrzcie, i na mnie trafiło — pokrzykiwał stary — czy kto wam broni! trzeba wszystkim się bronić, bo pozostaniemy bez chleba.
Mężczyźni krzątają się po polu, a kobiety w domu. Jedne porządkowały, czyściły mieszkanie, sufit myły, ściany szorowały, pościel oblekały; inne piekły bułki. Inna znów niosła pełną nieckę mąki ze świrna do izby; wszędzie krzątanina, mycie mięsa do pieczenia; twaróg szykowały, »kastinisa« przyrządzały,