A i Katarzyna dobry język ma: tak odcina się, aż miło!
— Patrzcie! nareszcie przemówiła, nie darowała.
— Kiedy tam inaczej nie poradzi; dość długo już ona była cierpliwa i we wszystkiem ustępowała; przecie ja tam co ranek i co wieczór bywam, wszystko doskonale wiem. Jak ona z początku dogadzała rodzicom! Zawsze grzecznie, pięknie, gotowa była na rękach ich nosić. A oni nic! jak wściekają się na nią, tak wściekają. Niech Bóg broni, ile ona zniosła. Ma dosyć. Teraz wzięła na hardość, zaczyna odcinać się. Ma i ona ząbki.
— Trafiła kosa na kamień! dobrze Wingisom, dobrze! Ile ona, stara, na mnie nawygadywała, naplotkowała, kiedyśmy sprawę z ojcem nieboszczykiem mieli, a on sam nawet świadkiem ojca był! Żeby choć synowa im dobrze dała się we znaki. Poradź jej!
— Słuchaj, sąsiadeczko! przecie przeze mnie właśnie Katarzyna zaczęła odcinać się; ja pierwsza ją zbuntowałam. Matka cały dzień wygaduje, ojciec od siebie dołoży, a Katarzyna, widać, uparta: bywało, płacze, płacze z tego uporu, ale nie kłóci się. Powiadam ja jej: »Czy ty języka nie masz? Taki posag wniosłaś, gospodarstwo prawie wykupiłaś i ty dajesz się tak
Strona:Czerwony kogut.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.
— 123 —