poniewierać? I jak zaczęła, to teraz ani jednego słowa nie zostawia bez odpowiedzi. Rąbie ich językiem aż miło!
— No, a mąż co mówi?
— Alboż tego durnia można mężem nazwać? On nie mąż, jeno zgniła kłoda, bez głowy i bez serca. Ile Katarzyna ma biedy z nim!... Całuje a pieści, rozmawia a przymila się, chciałaby zbudzić w jego sercu uczucie miłosne, chciałaby zeń człowieka zrobić — wszystko napróżno. On tylko: »tak, tak, a jakże!« i tyle. A leniuch, czysta bieda! Tylko z ojcem umie się kłócić!
— To i dobrze, oboje razem wezmą się do rodziców.
— Gdyby choć to cielę nie czepiało się! Jego żona nic nie obchodzi, tylko patrzy jakby od roboty wykręcić się, kiedy ojciec zaczyna go do niej napędzać. A Katarzyna to robotnica, jakich mało, robota pali się w jej ręku. Wprawdzie i stara Wingisowa to jeszcze zuch baba, ale synowej nawet pić nie poda. Zobacz, jak Katarzyna wszystko do porządku doprowadziła; niby ta sama chałupa, a zupełnie inaczej, niż dawniej wygląda. Bywało, nosa nie można było do izby wsadzić, a teraz sucho, czysto, jak u ludzi. Dlatego matka tak się wścieka, że brudy po niej usunęła... Ha, ha, ha! — śmiały się obydwie.
— Czy dużo masła zebrałaś przez post?
Strona:Czerwony kogut.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.
— 124 —