ciono popiół i zasypano ogień. Naczynia poustawiane w kącie; podłoga trochę wysuszona. W izbie również więcej porządku: łóżko zasłane, okna niedawno wymyte i jeszcze wilgotne, a gdzie brak szyb, zaciągnięto błony i upiększono gałązkami ruty; koło pieca i ogniska zamieciono. W izbie ciepło; w piecu niedawno palono, ale żadnych zapachów nie czuć.
Katarzyna, w koszuli, z gołą głową, bosa, magluje na stole bieliznę; gniewna, wściekła, z rumieńcem na twarzy, trochę czerwona od wiatru, a więcej ze złości, czarne jej oczy błyszczą gniewem, miotają iskry, a pralniki szybko latają w rękach.
Ojciec stał w izbie blizko drzwi, matka przy ognisku. Jan leżał na ławie przy piecu; ławka za krótka dla niego, więc nogi zgiął w kolanach i oparł o ścianę; głowa w drugim końcu ławki wystaje, zadarta do góry, w zębach fajka, którą smokcze.
Katarzyna wyraźnie mówiła trochę drżącym, ale doniosłym głosem:
— O żadne wygody nie proszę. Nie jestem przyzwyczajona żyć po świńsku i nie chcę... u moich rodziców psy i świnie lepiej żywią się. Śmietana oto pełna robaków; kto tego »kastinisa« jeść może! Mięso, jak rzemień..
Strona:Czerwony kogut.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.
— 126 —