podwórko, ale się omylił: Katarzyna już gotowała śniadanie i krzątała się koło gospodarstwa. Matka jęczała w łóżku. Ojciec wszedł do izby i zaczął wymyślać:
— Ja całą noc konie pasłem i powróciłem, a wy do śniadania gnijecie! Czemu nie zbudziliście Jana? Ta włóczęga krząta się, a ten zapewne wyleguje się!
— Ciężko jej, widzicie, zbudzić męża — gderała matka — mnie głowa tak boli! Sama wstała, a Jana naumyślnie nie budzi, chce się pokazać, że ona tylko pracuje. Z tej roboty zapewne i śniadania nie zgotowała. Jan bez śniadania nigdzie nie może iść!
— Jak ja was zacznę po kolei ćwiczyć, to zaraz się tu poruszycie. Wszyscy ludzie krzątają się, a Jan, widzicie, nie jadłszy, nigdzie nie może iść!
— Wrzeszcz, wrzeszcz! Jak gdybyś nie widział, co się święci; wprzód chłopak był jak pszczółka, a teraz co? Dostał niemiłą żonę i nie chce pracować; wreszcie wszystkie roboty na jednego — nie na jego zdrowie.
— Ależ trzeba koniecznie się brać do roboty. Wszyscy ludzie koszą po zatokach Wenty, a od nas nikogo tam niema.
— Tak, tak, a jakże! — zawołał Jan, wchodząc do izby.
Strona:Czerwony kogut.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.
— 130 —