Po śniadaniu mężczyźni wzuli buty, zakładali konie i szykowali wóz. Matka, krzątając się koło siebie, rzekła:
— Trzeba i mnie jechać; mam do sprzedania kwartę masła i dziesiątek jaj.
— Ma się rozumieć! ciebie tylko brakowało! — zawołał ojciec. — Nie wiesz, jakie u mnie zwyczaje? Babom za piecem siedzieć, a nie włóczyć się jak pantofel za mężczyznami, a jeżeli masz co do sprzedania, sprzedamy i bez ciebie. Daj-no tutaj, ułożę dobrze na wozie.
Matka namyślała się, nie chciałaby swej zdobyczy oddać, ale ojciec przemocą zabrał ze świrna garnek masła i koszyk z jajami. Katarzyna, widząc to, znów odezwała się:
— Także sprzedawać ostatni kąsek! Co będziemy jedli w soboty w czasie sianokosu?
— Tybyś chciała tylko wszystko zjeść — porwał się ojciec — a skąd pieniądze weźmiesz? Ciesz się, że chleb masz, a nie o maśle gadaj!
— Ją nic innego nie obchodzi, tylko przysmaki — dodała matka.
Jan nic nie mówił, bo i on wolałby zjeść, niż sprzedać. Katarzyna podeszła do męża i prosiła:
— Janeczku, kup choć jeden funt mydła. Trzeba bieliznę wyprać na sianokos.
Strona:Czerwony kogut.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.
— 132 —