dli to na rowy, robili pomosty do wywlekania siana z wody. Kosiarze zgrzani, zmęczeni, w samej bieliźnie, zgięci, z mocno ujętą kosą brnęli wzdłuż nadziału, nie omijając ani suchych, ani mokrych miejsc. Jak zacięci żołnierze cięli kosami, zbijając trawę w jeden sznur, odrzucając ją na bok w jedną zieloną wstęgę, a nogami wydeptywali równoległy ślad. W każdym nadziale dwóch albo trzech mężczyzn, stojąc rzędem, kosiło zawzięcie. Kto się zmęczył, przystawał; poprawiał kosę, naostrzył, czapkę zdjął i pot z czoła wytarł, pas ściągnął i znów brał się do kosy i znów ciął.
Dziewczyny razem z mężczyznami krzątały się, nie czekając aż trawa zwiędnie, biegły do błota po rozłożonych deskach, brnęły w wodzie podkasane, zabłocone, bose, z czerwonemi, jak u kaczek, nogami, nie zważając na nic, pchały po ziemi trawę grabiami, chwytały mokre siano, kładły na pomosty, przyciskały, potem zarzucały sznur na plecy, ujmowały drągi za końce, brnęły, grzęznąc, przeskakując przez błoto, aż do rozesłanych desek. Gdy dopadały desek, odpoczywały, potem prawie pędem mknęły, ciągnąc za sobą kupkę siana większą od siebie. Wlokły na suche miejsca, tam zostawiały, aby wyschło. Zmęczone, spocone śpieszą; chociaż każda swoją robotę robi,
Strona:Czerwony kogut.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.
— 134 —