rzynę — a ty tu! — chwycili oboje za sznur. Nagle drąg odrazu złamał się. Katarzyna zleciała z wozu do góry nogami. Jednak szczęśliwie, bo spadła na stóg siana. Tymczasem zaczęły padać pierwsze krople. Wingisowie, widząc, że nic z tego nie będzie, zaprzęgli prędko konie, wleźli na wóz i, nie oglądając się, odjechali. Katarzyna wstała i obejrzała się; mało kto widział jej spadnięcie, bo każdy sam sobą był zajęty, śpieszył się i nie zwracał uwagi na drugich. Chciała iść do domu, ale w głowie zaczęło się jej kręcić, nogi trzęsły się; wlazła w siano, bo deszcz padał na dobre.
Usadowiła się wygodnie i westchnęła:
— Co mię dalej czeka?... Takiej to miłości pragnęło moje serce? Gdyby choć był podszedł, spojrzał... A gdybym była na śmierć się zabiła?! Wszystko mu jedno, a może nawet byłby się ucieszył?! Taka to zapłata za moją pracę i niedolę. Lepiej byłoby umrzeć, niż dostać się w ręce takich bez serca ludzi. Pójdę do rodziców, padnę im do nóg, może ulitują się nade mną, może przyjmą do siebie. Ale czy to co pomoże? Wywołam tylko wojnę: i bez tego bracia odgrażają się, że spiorą Jana; a co to pomoże? Serca mu innego nie włożą. Kto wilkiem się urodził, ten do końca życia wilkiem pozostanie; jeżeli dobrocią nic z nim zrobić
Strona:Czerwony kogut.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.
— 140 —