Strona:Czerwony kogut.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.
—   141   —

nie można, to złością tem bardziej. Boże mój, Boże! Takie to moje szczęście, i niema najmniejszej nadziei na polepszenie mego losu! — Gorące łzy zrosiły oczy Katarzyny; chmury pędziły jedna za drugą, deszcz padał i grzmot coraz dalej dudniał. — Czyż podobna kochać tych leniuchów? Łatwiej byłoby mi jeszcze znosić swą dole, gdyby on mnie kochał, gdyby choć jednem słowem ujął się za mną; żeby choć jeden lepszy dzionek nastał! — Zwolna koił się ból, gorące łzy stygły, zmęczone oczy mrużyły się i groźne obrazy znikały. Słońce już grzało znowu, i wszystko w sen się zmieniło.
Mężczyźni przyjechali do domu i odrazu wpadli do odryny. Czekając na powrót Katarzyny, Jan zasnął, ojciec wyprzągł konie i wyprowadził je w pole, a sam poszedł do izby. Serdecznie śmiejąc się, opowiadał matce, jak Katarzyna zleciała z wozu.
— Katarzyny licho nie porwie, ale ten chłopak mógł się zlęknąć — frasowała się matka.
— Nie taki on głupi! nie bój się! — śmiał się ojciec — ani spojrzał na nią: zostawił ją, a sam pojechał.
— No, to już zaśnie tam, kiedy pozostała! Jaka to skrzętna była dziewczyna z początku, a teraz skończony leniuch. Nie umie siana ła-