Strona:Czerwony kogut.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.




I.

— Stój, psia jucho!... jak cię gwizdnę po mordzie, odechce ci się żartów! — surowym, lecz niezbyt groźnym głosem zawołał Klimka na młodą klacz, którą wepchnął w hołoble.
Kasztanka bawiła się z nim, jak zwykle na paszy, i chwytała wargami to za rękaw, to za czapkę, nie pozwalając okiełznać się.
— Sprawiaj się, drągu, prędzej! — wołał gospodarz, Matas, stając we drzwiach i cmokcząc fajkę. — Przez ciebie jeszcze do kościoła spóźnimy się...
Klimka coś odmruknął przez zęby nienawistnie i nie śpieszył się, choć gospodarz z żoną czekali na brykę.
Okiełznał wreszcie klacz, zajechał podedrzwi, zarzucił lejce na płot i, usiadłszy na leżącym na uboczu kamieniu, kręcił papierosa.
Wgramoliwszy się do bryki, Matas nakazał szorstkim głosem parobkowi: