sama muszę wszystko robić, gotować. Ty to tylko do gotowego się zjawiasz!
Katarzyna milcząc poszła do świrna, ale nie mogła tam wyleżeć; rzucała się na łóżku i z bólu na czworakach po podłodze chodziła. Jan, usłyszawszy żonę lamentującą, poszedł spać na słomę. Późnym rankiem matka poszła zobaczyć, czemu synowa nie wstaje. Znalazła ją rzucającą się i odrazu zrozumiała co to za choroba. Złajała Katarzynę za brak cierpliwości i wypędziła ją do chaty, zawołała znającą się na takiej chorobie babkę, dała chorej jeść, ale Katarzyna nic nie jadła, tylko wołała, płacząc:
— Jezus, Marya! nie wytrzymam, zlitujcie się, dajcie znać mojej matce!
— Cicho, cicho! — uspokajały ją baby — nie bój się, wszystko będzie dobrze.
Matka wyszła z izby i posłała Jana do rodziców żony.
— Tak, a jakże! Pojadę ja do tych zbójów. Zeszłego razu Cypryan dał mi w karczmie w ucho! A jakże, pojadę! Mogą mnie tam zabić. A czemu nie poszła do nich, póki była zdrowa?
— Ojciec! jedź ty, skoro ona tak już chce.
— Niech ich dyabli wezmą! Ja zdaleka boję się Użkulniszkisów, a tu jeszcze taki deszcz! Czyż tu można jechać?!
Strona:Czerwony kogut.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.
— 144 —