bował Siwek przebudzić Jana, lecz mu się to nie udawało. Było to niedaleko domu. Siwek postał chwilę, potem co sił popędził ku domostwu. Wpadł na dziedziniec i począł rżeć pod oknami chaty. Na razie myślano, że to gospodarz powrócił, lecz gdy spostrzeżono, że koń przybiegł sam, zaniepokoili się wszyscy. Siwek popatrzył na domowników i z powrotem skierował się ku rzece. Biegnie i ciągle się ogląda, jakby wołając za sobą. Zdziwiona czeladź udała się wreszcie za koniem, odnalazła i uratowała w ten sposób swego pana.
Od tego czasu Jan nie rozstawał się z Siwkiem. Sam go karmił, sam o niego dbał. Tylko on i potem Jagusia mogli go pogłaskać, popieścić. Nikt inny zbliżyć się doń nie śmiał.
Nagle, gdy wycie wichru na chwilę ustało, dał się słyszeć przeraźliwy, duszę rozdzierający krzyk.
To Jagusia się męczy...
Jan stanął, przytulił się do Siwka i słucha. Słuchają obaj... Za chwilę powtórzył się ten sam przeciągły, straszny jęk. Jan drgnął — Siwek zatrząsł się...
Jeszcze kilka strasznych, nieludzkich jęków i — wszystko zamilkło, nawet wicher za ścianą ucichł; zdawało się, że i on słyszał i przeraził
Strona:Czerwony kogut.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.
— 158 —