W kilka dni potem w chacie Jana stały dwie trumny.
Jedna większa — Jagusi; druga malutka — nowo-narodzonego syna. Izba pełna ludzi.
U wezgłowia umarłych siedział Jan. Włosy rozczochrane, koszula rozpięta, głowa ciężko pochylona. Niekiedy podnosił ją, błyszczącemi oczyma poglądał, to na jedną, to na drugą trumnę i uśmiechał się...
Przybyli spoglądali na Jana, szeptali między sobą, jednak nikt doń słowa rzec nie śmiał.
Czterech mężczyzn wzięło wieka trumien, nakryli je. Jan spojrzał i uśmiechnął się wesoło...
Wynieśli trumny i położyli na saniach.
Jan wstał i wyszedł razem z tłumem. Na podwórzu stanął, obejrzał się, pokiwał głową i poszedł do stajni. Wyprowadził Siwka, puścił go i wrócił do sań; Siwek postępował za nim.
Nad trumnami stanął, wziął konia za kark i nachylił jego głowę do trumien. Siwek pociągnął powietrza. Jan zaśmiał się głośno. Siwek spojrzał na swego pana i cicho, gorzko zarżał.
Strona:Czerwony kogut.djvu/166
Ta strona została uwierzytelniona.
— 160 —
IV.