— Wyszłam — jak gdyby usprawiedliwiała się, jak gdyby skarżyła się Magdzia — lecz zawróciłam... chciałam z tobą pobyć — przyznała się nareszcie.
To jej przyznanie się złagodziło trochę nastrój Klimki i odezwał się już delikatniejszym głosem:
— A jak starzy dowiedzą się?
— To co! pogderzą i tyle.
— Oj nie! Dostaniesz łupki... Ze starym dziś znowu sparliśmy się... Chciał bić, tylko że gospodyni go powstrzymała...
— I czego wy wiecznie kłócicie się?
Klimka milczał. Oczy szybko biegały, jak gdyby czegoś szukając. Nagle zwrócił się do Magdzi i rzekł:
— Powiedz ty swemu staremu, żeby on mnie nie ruszał, a to źle będzie...
— Jakżeż to ja jemu powiem?
— Poprostu powiedz: — Klimka prosi, żeby go nie ruszać, bo może być źle.
— Nie będę mu nic mówiła. On i tak ciągle mnie śledzi, żebym tylko gdzie z tobą nie spotkała się.
— A co, obawia się, żeby jemu kto jedynaczki nie świsnął?
— Nie wiem...
Za ciepło było siedzieć na przypiecku. Mag-
Strona:Czerwony kogut.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.
— 11 —