Strona:Czerwony kogut.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.
—   168   —

pominały dzikie zwierzątko, gdy dostanie się do ludzkiej niewoli. Trzymał się zawsze zdala od wszystkich, chowając się po kątach wielkiego domu. Mało jadł. Gdy zobaczył jakiego obcego człowieka, trząsł się ze strachu, aż mu zęby szczękały. Całymi dniami milczał, zamknięty w sobie.
Lecz trwało to nie długo, dość prędko się oswoił. Tyle potrzebował widocznie czasu, nim przekonał się, że nikt z nowych jego znajomych nic złego mu robić nie zamierza. Okazał się dość pojętnym i nadzwyczajnie szybko przywykł do rozmaitych kulturalniejszych zwyczajów. Gdy rozpoczynał rozmowę, nic tak nie lubił, jak opowiadać o rozmaitych ptakach i zwierzętach. Widocznie w ciągu krótkiego swego życia bliżej się z niemi zapoznał, niż z sobie równymi.
— Może chcesz wiedzieć, jak kura gada? — było jego najulubieńszem pytaniem, i zaraz rozpoczynał: — »Kal-kal... kal... kal...« — zupełnie głosem kury, chociaż »r« nie wymawiał.
— A może chcesz wiedzieć, jak ropucha oddycha? — i, zakąsiwszy wybladłe drobne usteczka, wciągał w siebie powietrze i wydmuchiwał, aż ślina tryskała. Szczególnie mimika chłopaka była zadziwiająca.
Lepsze utrzymanie i obcowanie z kultural-