— Ja nie wrócę już do swej chaty... to i drugiej krowy nie trzeba.
— A jeżeli przyjdzie Magdalena i zechce ciebie zabrać? — zapytałam, chcąc zapoznać się z logiką swego małego wychowanka.
Na czole malca zarysowała się głęboka brózda, w oczętach zabłysnął ból, i stanowczym głosem, tupiąc nóżką, zawołał:
— Tylko nie daj! Nie daj!
— Przecież sam mówiłeś, że Pan Bóg dla Magdaleny zrzucił ciebie z nieba, nie dla mnie! Więc jakże mogę nie dać?
Nerwowo zadrgały usteczka, w szeroko rozwartych, w dal zapatrzonych oczach ukazał się lęk i niezadowolenie, lecz taki stan zamyślenia trwał tylko chwilkę. Brózda na czole jeszcze bardziej się pogłębiła i chłopak krzyknął z całej, na jaką go stać było, siły:
— Wszystko jedno, nie daj! A gdyby zechciała zabrać, weź kija i wypędź! — Skończywszy, jeszcze dodał, rozszerzając drobne swe paluszki: — I tyle!
Lecz widoczne było, że myśli jeszcze uparciej w jego główce pracowały. Spojrzał mi w oczy i, widać niezadowolony z tego, co w nich wyczytał, zaczął znowu mówić prędko, złym, chrapliwym, w krzyk stopniowo przechodzącym głosem:
Strona:Czerwony kogut.djvu/178
Ta strona została uwierzytelniona.
— 172 —