dzia zaprosiła Jana do sadu, a sama pobiegła do świetlicy po zawczasu przygotowany poczęstunek.
Była tu i słodkiej wódki buteleczka, i masło, i kiełbasa, i ser, i ugotowane jaja, i inne przysmaki.
Jan siedział na przeciągu ciepłego letniego wiatru, patrzał na Magdzię, na jej zachody i uśmiechnął się zlekka.
— Poco ty mnie tak bałamucisz? — śmiał się do niej.
Kawowe oczy Magdzi wystrzeliły kilkoma promieniami ku Janowi, karminowe usta uśmiechnęły się same do siebie, twarz oblała się rumieńcem. Coś tam korciło ją wszystko jednym tchem mu wypowiedzieć, wyłożyć, lecz powstrzymała się.
— Kiedy ty dobry dla mnie, to czemu nie mam ciebie ugościć?
— Dobry, dobry, żeby tylko ta dobroć złem się nie skończyła. Ja nie pijak i nie łajdak, ale ze mną krótko: — ty dobrem — i ja dobrem; ty mnie kijem w oczy — ja tobie widłami... Ty mnie dobre słowo — i ja tobie, ale jeżeli chcesz źle ze mną począć, to niedaleko zajedziesz... Jak twój ojciec przyjechał po mnie, ja mu wtedy powiedziałem: — »mnie, gospodarzu, nie będziesz bił, jak innych
Strona:Czerwony kogut.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —