nie pojedziesz z panem, to wcale nie dostaniesz chleba«. Pan znowu przyjechał. Magdalena prędko umyła mnie i kazała jechać z panem. Ja już nie płakałem. Milczałem, tylko bałem się...
— Czegoż się bałeś?
— Myślałem, że mnie wywiozą i zarzną. Jak tu przyjechałem, to bałem się. Patrzałem, kto będzie mnie rznąć — wytrzeszczonemi oczętami, wciągniętą w ramiona główką, wyciągniętemi usteczkami chłopak chciał jak najdokładniej lęk swój wyobrazić. — Najwięcej to panicza bałem się. Myślałem: Żyd, tylko czyha, by mnie zarznąć...
— A teraz? Nie boisz się?
Dzieciak wesoło zaśmiał się, drobnemi rączkami otoczył mi szyję i, przytuliwszy się, wesoło szczebiotał:
— Nie, teraz nie boję się! Teraz kocham panią, bardzo kocham...
— A jeżelibym chleba nie miała, czybyś mnie wtedy kochał?
Znowu wielkie zdziwienie odbiło się w oczach chłopaka. Rączki, któremi mię obejmował, opadły, twarzyczka spoważniała, a zbladłe usteczka sucho wyrzekły:
— Nie, gdybyś chleba nie miała, nie kochałbym.
Po chwilce milczenia już sam zapytał mnie:
Strona:Czerwony kogut.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.
— 175 —