Strona:Czerwony kogut.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.
—   183   —


II.

Już zupełnie ściemniało, kiedy stanął u swego domu. Przy wrotach od podwórza leżał duży, pstrokaty pies. Na widok zbliżającego się człowieka, wyszczerzył zęby, warknął, lecz nagle podniósł się i, skowycząc z radości, wesoło ogonem wywijając, skoczył ku podróżnemu i zaczął uwijać się wokoło, chcąc pyskiem twarzy jego dosięgnąć.
— Dobry Razbou, dobry: poznał mnie! — łaskawie rzekł podróżny, głaszcząc głowę psa, i wszedł w podwórze.
Nikt więcej nie wyszedł spotkanie, nie widział wracającego. W domu było cicho, chociaż w oknach błyszczało światło.
— Czyżby goście? — rzekł do siebie podróżny, ujrzawszy światło. — A może siostra, Uliana, przyszła w owiedziny?...
Uspokoił się, ucieszył się nawet.
— Wejdę niespodzianie, to dopiero będzie śmiechu! — przyszła mu do głowy wesoła myśl.
Wszedł do sieni cichutko, bez hałasu. Już trzymał za skówkę i chciał drzwi otworzyć, gdy słowa, które posłyszał ze środka, ścisnęły gardło, i wtedy, jakby rażony stanął na miejscu...
W izbie stół był białą serwetą nakryty i ja-