biłeś«... A poco on wziął mnie do służby? — wracał Klimka do najważniejszej kwestyi. — Ja się nie przymawiałem...
— Co tam! — uspokajała go Magdzia — zakąś lepiej... Zobaczysz, że wszystko dobrze będzie...
— No, tylko dyabli korzyść z tego dobra będą mieli — nie poddawał się Klimka.
— Nie skacz tak do oczu — poradziła mu ona — to i ojciec zamilknie.
Klimka podniósł na nią oczy, popatrzył i pomyślał:
— Nie skacz!... A może mam się twemu ojcu poddać, żeby mną tak orał, jak drugimi orze?... Niedoczekanie! Nikt mi panem nie był i nie będzie... Nie podobam się — dziś mogę odejść, nie proszę, aby mnie trzymali, nie przymawiam się... Nie chce w zgodzie żyć — nie trzeba, a ja nie pozwolę siebie bić... Niech on wie — Klimki on palcem nie ruszy, a jeżeli jak — niech go ręka Boska broni!...
— Cóż ty jemu zrobisz? — uderzając w chłopską ambicyę, zapytała Magdzia. Jej zdaniem, ludzie nie na dwa stany dzielili się: na panów i chłopów, lecz na niezliczoną stanów mnogość. O innych stanach nigdy nie myślała, i to jej nie obchodziło, czasem tylko w kościele zapatrywała się na pańskie ubiory. Samo
Strona:Czerwony kogut.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
— 13 —