dłem zastawiony: nakrajany »rogoisz«, masło, jaja i butelka wina stały na stole. Za stołem siedzieli przytuleni do siebie mężczyzna i kobieta. On był niewielkiego wzrostu, z jasnymi włosami, rzadką bródką i w ubraniu strażnika ze świecącymi guzikami; ona — młoda, o pięknej twarzy kobieta, z chustką na ramiona zarzuconą.
— Czego ty, Marusia, chcesz ode mnie? — mówił strażnik, nie po litewsku, przeciągając słowa — przecież ja kocham ciebie.
— Tak, kochasz... A co będzie, kiedy Antoni wróci do domu? — odpowiedziała kobieta.
— Gdzież on wróci: kości jego już zgniły...
— A czy ty weźmiesz mnie, jeżeli Antoni umarł? — tuląc się do strażnika, pytała kobieta.
— A poco? czy nam tak nie dobrze? Przecież często do ciebie przychodzę... Jeżeli wróci Antoni, ty będziesz mogła dom nie przychodzić.
— Czuję, że ty mnie nie kochasz... — zaczęła szlochać kobieta.
— Marusia, nie płacz — uspokajał strażnik, całując ją po twarzy.
Nagle oboje obejrzeli się na drzwi i w okamgnieniu porwali się z ławy. We drzwiach stał wysoki, poczerniały mężczyzna z workiem na plecach; cały trząsł się...
Strona:Czerwony kogut.djvu/190
Ta strona została uwierzytelniona.
— 184 —