Idzie, kulejąc, Jakób przez las; obok niego biegnie pies. Z pierwszego wejrzenia na tego człowieka i psa widać, że to przez samo życie wyśmiani włóczędzy, na niedolę zrodzeni. Człowiek ów — ponury, zamyślony. W jego poczerniałej, chudej twarzy, w zapadłych oczach widać tajony w głębi duszy ból, pytanie, którego usta nigdy nie wymawiały, ale które wciąż odzywało się, wydzierało... Pies był chudy, kościsty, puszysty swój ogon trzymał między nogami, biegł obok pana ze zwieszoną głową, bojaźliwie rozglądając się, jak gdyby w lesie coś się ruszało. Widocznie jeszcze nie zapomniał, będąc w leśnym gąszczu, doświadczeń swego życia pomiędzy ludźmi...
Chodzą, błądzą po lesie człowiek i pies, jak gdyby chcieli swą tęsknotę, ból serdeczny zgubić i porzucić. Ale uczepiło się to złe mocno i wlecze się, idzie za nimi, jak przykry cień...
Najczęściej obaj nocują w lesie. Kiedy zorza wieczorna ogarnia świat, chowają się w gę-