zem, będąc głodny, gdy rodziców nie było w domu, znalazł Jakób kilka kartofli, zabrał je z sobą do lasu, upiekł i zjadł. Po tem pozostała druga pamiątka: tak go ojciec skopał, że długo chory leżał, a kiedy wstał, nogą nie władał — była złamana. Żal się zrobiło chłopca starej znachorce Katarzynie: jęła go leczyć i wyleczyła. Niezgrabna była noga i o wiele krótsza, ale jednak mógł chodzić.
Dla wiejskich dzieci nastały wesołe czasy! Jak umiały, tak mu dokuczały, — a co mógł on im za to zrobić?
Gdy usiądzie, bywało, gdzie na słoneczku, obskoczy go gromada psotników wiejskich i drażni: »Obdartusie — obdartusie, potańcz trochę, dostaniesz dydka i szóstaka!« To szczuli psami i śmiali się do łez, kiedy psy czepiały się jego łachmanów i tarmosiły nędzne ubranie. Podrostkiem był, kiedy rodzice go odumarli; umarli oboje w jednym dniu: pewien jarmark nie posłużył im na zdrowie.
Nie widział ich Jakób, na pogrzebie nie płakał, nawet nie wiedział, kto i gdzie ich pochował; jedno tylko wiedział, że nikt już go nie będzie bił i śmiało może spać w swojej chałupie.
Marna to była chałupka: niziutka, waląca się, jak zwykle pijackie domy wyglądają, ale zawsze
Strona:Czerwony kogut.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.
— 197 —