bez ustanku, jak jaki akrobata, skakać na bryczce, ażeby utrzymać równowagę. Jednak, widocznie za sprawą sam nie wiem jakiego litewskiego bożka, szczęśliwie dotarliśmy do Ridik, ani razu nie wywróciwszy się, co przypisuję niespodzianie odkrytemu w sobie talentowi akrobatycznemu.
Teraz jeszcze bardziej zdziwisz się, nie rozumiejąc, po jakiego dyabła ja tu jechałem i jakie niebo rozwarło się przede mną tutaj po ciernistej podróży.
Chętniebym ci na to dał odpowiedź, gdybym sam wiedział! Lecz, niestety, o niebie nie mam jeszcze żadnego pojęcia, a ile wiem, opowiem. Słuchaj!
Ridiki — co za estetyczna nazwa, prawda? — jest to majątek państwa Widmantów, naszych dalekich, bardzo dalekich krewnych. Moja matka i pani Widmantowa dobrze się znały za młodych lat i bardzo przyjaźniły się; a ja, chociaż nie znałem ani jej, ani jej męża, przyjechałem tu, korzystając z praw pokrewieństwa.
Teraz twoje zdziwienie dojdzie do zenitu. Jakto? Tyle lat przeżyłem, nie czując potrzeby odwiedzenia swoich krewnych, i raptem przyszła mi bogobojna chęć zawiązania z nimi bliższych stosunków... Tu właśnie cherchez la sirène, przyjacielu.
Strona:Czerwony kogut.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.
— 214 —