żdego człowieka będzie tę głowę oświecić i tę łzę obetrzeć.
Usta jej zadrgały, widocznie bardzo zabolały ją moje słowa.
Mało rozmawialiśmy tym razem. Później jeszcze kilka razy widzieliśmy się. Przychodziła do nas to na obiad, to na kolacyę; razem oglądaliśmy miasto, pokazywałem jej wszystko, co było godne widzenia.
W czasie wystawy miał być bal. Moje siostry, ma się rozumieć, dawno cieszyły się z tego. Matka, chcąc zrobić przyjemność pannie Zofii — imię syreny — zaproponowała jej, aby pojechała na bal razem z nami. Ale jakież było nas wszystkich zdziwienie, kiedy panna Zofia podziękowała i powiedziała, że nie pojedzie. Matka wyraziła jej swoje zdziwienie, mówiąc, że myślała, że dla niej, mieszkanki wsi, będzie prawdziwą przyjemnością pojechać na taki prawdziwy, wielki bal, że tam zobaczy ładne tualety, ładne panny, salę, tańce, i sama potańczy, zabawi się, bo poznajomią ją z młodzieżą. Ubranie zaraz można obstalować, pojadą razem do modystki i wybiorą.
A ona odpowiedziała na to wszystko, że nie bardzo lubi tańce, z kawalerami nie umie podtrzymywać rozmowy i żałuje pieniędzy na ubranie.
Strona:Czerwony kogut.djvu/225
Ta strona została uwierzytelniona.
— 219 —