widziałem, których każdy ruch, każde słowo jest tak pełne wdzięku — mnie zainteresowała taka panna Zofia z bronzowemi rękoma, w niemodnem ubraniu, taka sobie zwyczajna »gąska«! Zainteresowała, bo przecie nie w rodzinne odwiedziny pojechałem, naprawdę!
Może ona i gąska, ale zawsze to typ, i typ zupełnie dla mnie nowy; tak daleki i taki inny od wszystkich przeze mnie poznanych kobiet, że nie mogłem oprzeć się chęci poznania jej bliżej. Ma ona w sobie coś z fijołków i z ciemnego dziewiczego lasu. Długo mieszkać w lesie i zachwycać się fijołkiem — bardzo dziękuję! — ale tak, oddychać chwilkę tem czystem powietrzem, dla rozmaitości, dość przyjemnie.
I oto jestem i oddycham.
Ta ukochana ojczyzna panny Zofii rzeczywiście o wiele ładniejsza od okolic warszawskich. Miejscowość zlekka falista, wiele lasów na horyzoncie, blizko jezioro z ładnemi dolinami, porośniętemi lipami i dębami; niema takiej nudy i monotonii, jak w naszych piaszczystych, równych polach Mazowsza. Majątek niewielki, dość ładny; dom z swoim balkonem i werandą robi wrażenie letniej willi, tonącej w morzu zieleni drzew i pachnących krzewów.
Pani Widmantowa, jeszcze niestara kobieta, bardzo elegancko ubrana, widocznie bardzo
Strona:Czerwony kogut.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.
— 221 —