rze, mówiąc, że »gościa tak się nie bawi«, a ona odpowiada, śmiejąc się:
— Przecie mama lepiej ode mnie może zabawić gościa; ja nie mam zupełnie do tego zdolności, jestem bardzo nudna, pan Artur zaraz zaśnie, albo ucieknie napowrót do Warszawy, gdy, ja go »bawić« zacznę.
Ja zaś, chociaż towarzystwo pani Widmantowej jest przyjemne i wesołe, nie zapominam, w jakim celu tutaj przyjechałem, i wolę »studyować swój typ«. Widząc, że moje studya w takich warunkach nie posuną się ani na krok naprzód, odłożyłem swoją wielkość na później i chodzę z panną Zofią do jej gospodarskich zajęć. Per Bacco! Kiedy już las, to las! Skoro mam oddychać tem powietrzem, to pełną piersią!
Te moje podróże drażnią panią Widmantową, która utyskuje, że ich gość musi spędzać czas na chodzeniu do ogrodu, obory, stajni i jeszcze taki gość, jak ja, przyzwyczajony do zupełne innych widoków i zajęć. Lecz panna Zofia, nic sobie z tego nie robiąc, mówi:
— Nic nie zaszkodzi, mateczko! Niech pan Artur choć raz zobaczy, jak ludzie na wsi mieszkają i pracują. Może zaznajomienie się z tem wszystkiem »wywrze wpływ« korzystniejszy od wszystkich innych.
Strona:Czerwony kogut.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.
— 224 —