Strona:Czerwony kogut.djvu/231

Ta strona została uwierzytelniona.
—   225   —

Taka ona zwykle: rżnie prawdę zawsze i każdemu. Gdyby sam król był tutaj, sądzę, pozostałaby sobą: mówiłaby, co myśli, robiłaby, co zawsze robi, nie starając się ani trochę przystosować do tego króla.
Powiedziałem jej to.
— Głowę daję, że gdyby tutaj zjawił się jaki wielki król, powitałabyś go pani w tym samym litewskim kostyumie z załatanym fartuszkiem, a częstując go, podałabyś mu żmudzkie »kluski« na tym samym, trochę wyszczerbionym talerzu, za który wczoraj tak gniewała się na panią mateczka. A przytem zrobiłabyś pani to tak, jak gdybyś podawała pasztet na złotym talerzu.
— A tak! Bo nie mieć pasztetu i złotego naczynia to wcale nie hańba! Przeciwnie, hańbąby było, gdybym podała, bo: primo — nie mamy tyle, żeby zajadać pasztety, secundo — gdybyśmy nawet mieli, czy nie byłoby hańbą jeść je, gdy wszyscy ludzie naokoło mają tylko kaszę i gliniane naczynia?
Tak więc chodzę z panną Zofią z ogrodu do świrna, ze świrna do sklepu, patrzę, jak ona rozdziela podwieczorek, potem do krów, gdzie ona dogląda dojenia i wydaje mleko pachciarzowi... Naprawdę, ja jeszcze takiego typu nie widziałem i ta dziewczyna coraz bardziej mnie