mknie ku samej bronie i zaryje się w miękką, rozbronowaną ziemię. Swawolił, młodocianym szałem porwany...
Klimka bacznie uważał na jego swawolenie. Oczy mu świeciły, twarz oblewała się radosnym rumieńcem, gdy źrebak, ogon do góry zadarłszy, niósł się polem. Radował się, jak dziecko, gdy mu udawało się rozkrzyżowanemi rękoma przepędzić go od brony.
Naraz, gdy spuszczał bronę w dół i gdy trzeba było uważać na ostatnią bronę, żeby nie naskoczyła na pierwszą i żeby koni nie skaleczyć, przycwałował źrebak do samej brony, wystawionemi naprzód nogami zaorał się nad skrajem dołu i zwalił się prosto na bronę, bo nogi nie miały twardego oparcia, a ześlizgła nadół ziemia nie powstrzymała jego rozpędu.
Usłyszał Klimka rozpaczliwe rżenie i w okamgnieniu powstrzymał konie, lecz już było zapóźno. Źrebak zwalił się z brony, skoczył na nogi i skarżył się boleśnie. Podbiegł Klimka i ujrzał cały bok zdarty, skóra szmatami wisiała, z zabłoconych ran sączyła się miejscami krew. Źrebak trząsł się cały i jeszcze rzewniej rżał. Wkrótce odezwała się klacz.
Usłyszał to krzątający się na podwórzu Matas i wybiegł za róg odryny zobaczyć, co się
Strona:Czerwony kogut.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —