samymi, jak moje, ideałami i poglądami — takiego tylko mogłabym pokochać. A czy on ładny, czy nie — to mnie nie obchodzi.
— Oho! — pomyślałem — czy to czasem nie we mnie mierzono! »Nie uznajesz moich ideałów, jesteś innych przekonań, to i nie miej nadziei, żebym ciebie pokochała!«
Zacząłem wyłuszczać jej swoje poglądy na miłość: że to jest uczucie, raptownie opanowujące człowieka, bez względu na to, czy on tego chce, czy nie; że są to jakby czary, narzucone człowiekowi, i nie w ludzkiej mocy je stłumić — i tak dalej, w tym sensie. A ona aż uszy zatkała palcami, żeby nie słyszeć moich »herezyi«, tak jej nieprzyjemnie było słuchać podobnych bredni. Oto właśnie widzisz! Bądź ty tu roztropnym i flirtuj z taką!
Jechaliśmy przez las. Nie wiem, czy znasz te klonowe, lipowe i dębowe lasy. Zupełnie inny charakter, niż borów: jasne, wesołe, słońcem roziskrzone. Ona zeszła na swój ulubiony temat »ojczyzny Litwy«, zachwycając się jej pięknością i zwracając moją uwagę na tę piękność. Ja i bez tego widziałem dużo ładnych miejsc. Oczy z zadowoleniem zatrzymywały się to na wielkim dębie, nad którym przeszły stulecia, to na jasnej szmaragdowej łączce, rozpościerającej się w środku lasu, jak najwspanialszy
Strona:Czerwony kogut.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.
— 236 —