Strona:Czerwony kogut.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.
—   241   —

tym balkoniku i przez szyby we drzwiach dobrze widzę wszystko, co się dzieje w pokoju, sam przez nikogo nie widziany.
Siedzi moja syrena przy stole z dziećmi i rozmawia z niemi. Nagle schyliła się nad jedną z dziewczynek, uważnie patrząc na białą jej chusteczkę.
— Marysiu, jak tobie nie wstyd! Znów coś pełza ci po głowie! Przecie tyle razy mówiłam, żebyś miała czystą głowę... Zaczekaj, nie zrzuć na ziemię!
I, ostrożnie wziąwszy palcami »egipskiego baranka«, niesie do drzwi z zamiarem wyrzucenia go do ogrodu. A ja, obawiając się, żeby nie przyszła jej ochota wybrać balkon na miejsce egzekucyi, zerwałem się, jak strzała, i uciekłem jak najdalej.
Nie! ślicznie dziękuję za wszystko! Niech ona szuka sobie na męża kogoś takiego, który będzie miał jednakowe ideały i poglądy i będzie jej pomagał paść baranki! Nie przeszkadzam! Przeciwnie, życzę jej najlepszego powodzenia w tej »pożytecznej« pracy!
Ja mam dość tego wszystkiego.
Poprosiłem o konie na jutro i, serdecznie pożegnany, wyjechałem.
Zapewne za długo oddychałem leśnem powietrzem i patrzyłem na te widoki; zapewne