stało. Tymczasem Klimka zarzucił pętlę źrebakowi na szyję i wiódł go do domu.
Gdy podszedł do gospodarza, rzekł przekornie:
— Mówiłem: zostaw źrebaka w stajni — nie! zawziął się, jak fluk na słoninę — masz teraz, łataj bok...
Matas aż posiniał ze złości.
— A twoje, parchu, oczy, gdzie były? — wołał, idąc ku niemu.
W Klimkę wszedł przekorny dyabełek i kusił go nie poddać się, stawić się ostro.
— Trzeba było przywiązać za ogon! — wypalił.
— Ty, prosiaku, będziesz jeszcze tu gadał! — zawoł Matas i Klimka nie zdążył obejrzeć się, jak dostał po uchu.
Natychmiast puścił źrebaka, którego ledwo złapał Matas, a sam, zdrętwiały, stał, krwią zalane oczy wparł w gospodarza i rzekł:
— Gdybyś winnego bił, to jeszcze... to możeby ktoś i zniósł to... Lecz teraz... słuchaj, gospodarzu, policzymy się... ja nie pozostanę ci dłużny...
— Poszedł, prosiaku! a nie, to rozciągnę i tą samą pętlą wygarbuję skórę i będziesz miał policzenie się — warczał Matas.
Klimka stał ze spokojną na pozór twarzą
Strona:Czerwony kogut.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —