i cedził słowo za słowem przez zęby, jak gdyby pragnąc wetknąć je, jak igły, w gospodarza.
— Ja tobie mówiłem, że mnie nie będziesz bił... i nie będziesz... albo...
Nagle zapalił się i nie wytrzymał:
— Co ty cierpisz do mnie?
— Idź do pracy i nie szczekaj! — surowo nakazał Matas.
— Możesz sam kołatać się po tych wądołach, a ja nie będę pracował. — Zawrócił i poszedł, a wiódł go przekorny jego duch na nowe drogi.
Matas wyprzągł konie z brony i całą godzinę zmarnował nad źrebakiem. Czasami wychodził za odrynę spojrzeć na Klimkę, który zszedł z góry, usiadł na wielkim, na brzegu rzeki leżącym kamieniu i pozostał tam.
Naładował gospodarz furę workami ze zbożem, zaprzągł konie, wyszedł za stodoły i zawołał:
— Czy nie pójdziesz tu, leniuchu? Trza jechać do młyna! Czego tam teraz siedzisz?
Klimka milczał. Matas czekał na odpowiedź, a gdy nic nie usłyszał, zawołał ponownie:
— Ruszaj, cielaku, zaraz do domu, a nie, to przyjdę i poproszę...
Nie ścierpiał Klimka i odparł:
— Chodź, chodź, pogadamy! — Wstał i po-
Strona:Czerwony kogut.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —