Strona:Czerwony kogut.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.
—   263   —

mogąc doczekać się odpowiedzi, poszła ścieżką, jęcząc.
Na łączce, gdy ją ujrzeli, wszyscy zamilkli, jak gdyby śmierć przeciągnęła. I oni, jak ja, próbowali pozbyć się jej zapomocą datku. Ale te grosze widocznie mało kobietę obchodziły. Postoi jakiś czas i znika z naszych oczu, jak błędne memento mori.


Prawie codzień, o tej samej porze, słyszałem już znajomą niezwykłą a bolesną skargę i widziałem wychodzącą z za domu starą kobietę. Przechodząc mimo mnie, zawsze przystawała i, utkwiwszy swe martwe oczy, długo-długo patrzała na mnie. Chociaż pytałem, nic od niej nie mogłem dowiedzieć się.
Tylko jedno słyszałem zawsze:
— Ile tu państwa!... jacy ładni!...
A potem:
— Czy nie wiesz pan, gdzie mój Piotruś?...
Ale kto jest ten jej Piotruś, nie mówiła.
I przechodziła tak, skarżąc się, kijaszkiem wspierając się, niosąc na barkach wielki ciężar lat. Ukazywała się i znikała z naszych oczu, jak błędne memento mori.
I tak prawie codzień, przez całe lato...
Przyzwyczaiłem się do niej... Już spokoj-